Co roku nasz Wydział organizuje Interdyscyplinarne Filozoficzne Warsztaty dla Młodzieży. Tegoroczna edycja była już siódmą z kolei. Inicjatywa ciekawa. Stanowi ona wyzwanie nie tylko dla uczestników – również prowadzący muszą się zmobilizować, aby zaproponować coś, co w swej formie będzie nie tylko strawne, ale i twórcze.
Na finałową rozgrywkę zaproponowany został diatrybiczny fragmencik Epikteta z Hierapolis. Był on za młodu niewolnikiem, a filozofowaniu oddał się jeszcze w czasie swej służby u Epafrodyta. Zaliczają go do tych, którzy łączyli naukę kyników i stoików. Sam niczego nie spisał, a słuchacze mieli go ponoć nawet nazywać „drugim Sokratesem”. Fragmencik ten miał spełnić wszystkie postulaty organizatorów. Szukaliśmy tekstu nie za trudnego, zachęcającego do namysłu, pozwalającego przeprowadzić finałowy etap w czasach zdalnej pandemii w przyjemnej atmosferze. Nie ukrywam, że sam sięgnąłem po ten tekst z zainteresowaniem…
Epiktet stawiając pytanie o zasadę życia, pyta równocześnie o konsekwencje ignorancji, która – jego zdaniem – bierze się z przyjmowania zasad jedynie hipotetycznych i hipotetycznego dowodzenia. Kto zatem przyjmuje tylko takie zasady, nie postępuje według natury; a znać to, co się tyczy natury, i według tego czynić – to przecież jest mądrość. Podobnie jak znać tj. odróżniać to, co dobre, od tego, co złe, i to pierwsze wybierać – to również jest ta sama mądrość. Tę zasadę czynienia zgodnie z naturą, przekutą na paradygmat wyboru tego, co dobre, Epiktet, jak wiadomo, rozwinął w postaci nauki o tym, co w nas (τὰ ἐφ᾿ ἡμῖν), tj. tego, co od człowieka zależy, i o tym, co niezależne, a więc o tym, co nie w nas (τὰ οὐκ ἐφ᾿ ἡμῖν). Do nich odnosi się to, co dotyczy odróżnienia jednego i drugiego (diairesis), i to, co oznacza wybór (proairesis). O tym jednak w zadanym tekście jeszcze nie było mowy. Przynajmniej nie wprost.
Epiktet zestawia jednak ze sobą naukę (theoria) i codzienne życie (praxis), twierdząc przy tym, że należy rozpocząć od tego, co prostsze, czyli od nauki, a dopiero później przejść do praktyki. To dość zaskakująca teza. A przy tym taka, której powierzchowne odczytanie może prowokować wiele nieporozumień, szczególnie jeśli chciałoby się czytać to zestawienie jako wzajemne przeciwstawienie sobie teorii i praktyki. Dlaczego?
Pozostać jedynie przy codzienności, przy życiu takim, jakie jest, wraz ze wszystkimi jego sprawami, i nie szukać jego zasady, to pozostawać – jak chce Epiktet – w ignorancji. Nie mając dla niej uzasadnienia, pozostaje się jedynie we własnym przekonaniu, że nauki (theoria) zupełnie nie potrzeba. Tak przecież wydaje się prościej. To swego rodzaju własna nauka. Jak jednak to uzasadnić, że tak jest prościej? To, co łatwe okazuje się czymś trudnym.
Jeśli jednak zaczniemy od nauki (theoria), to znowu prostsze wydaje się tę naukę jedynie przyswoić. Jeśli jednak nie ma ona przełożenia na codzienne życie, a więc nie staje się ona zasadą widzenia i czynienia według natury, to znowu prawie niemożliwym wydaje się obronić coś, co nie ma zastosowania. Ponownie to, co łatwiejsze okazuje się czymś trudnym.
Ten niewypowiedziany przez Epikteta wprost paradoks ma swoje źródło w chęci separowania obu dziedzin. I traktowania tej chęci jako czegoś, co nie w nas. Nie była to jednak sprawa zupełnie nowa. Pomijając wiele greckich szkół filozoficznych, problem ten widział wcześniej Arystoteles. Ten z kolei czynił to – a jakże – za Platonem, który, czy to w Filebie, czy w Sofiście, konsekwentnie pokazywał, że diairetyczna w swej funkcji dialektyka służy temu, by to, co rozdzielone, umiejętnie zestawić, zmieszać i zastosować. Takie przesłanie kryje w sobie również metafora demiurga z Politei. Nie idzie jednak wcale o to, by spierać się, czy widział to już Heraklit z Efezu, czy dopiero Sokrates, albo ktoś jeszcze wcześniej, albo czy zupełnie wszystko, nawet domniemane zdanie: Zabierz rower, a świat upadnie…, należy przypisywać Parmenidesowi… ;). Idzie o zasadę życia. A więc o to, co zarazem jest łatwe i trudne.