Na studiach magisterskich z filozofii na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II prowadzę ćwiczenia do kursu zatytułowanego dość ogólnie „Kierunki filozoficzne i nurty etyczne”. Ma to być zaawansowany wstęp do filozofii, wystarczająco elementarny dla tych, którzy dopiero zaczynają studia filozoficzne, a zarazem odpowiednio wymagający dla tych, którzy mają za sobą studia licencjackie.
Uznałem, że taki kurs dobrze by było zacząć jakimś formacyjnym tekstem. Długo nie mogłem nic znaleźć, aż w końcu trochę przypadkiem natrafiłem na pewne zapomniane średniowieczne kazanie.
Kazanie rektora Stanisława ze Skarbimierza
Nasz uniwersytet został co prawda formalnie założony w 1364 roku, ale jego prawdziwym początkiem było jego odnowienie w 1400 roku. Piszę „nasz”, bo dopiero sześćset lat później z Uniwersytetu Jagiellońskiego usunięto wydział teologiczny, który stał się początkiem Uniwersytetu Papieskiego. Prawdziwy kamień odrzucony przez budujących, który stał się kamieniem węgielnym. Mamy więc z UJ kawał wspólnej historii.
Otóż odkryłem, że zachowało się kazanie rektora Stanisława ze Skarbimierza wygłoszone z okazji odnowienia akademii. Tak, to właśnie ten brodacz w gronostajach, który pojawia się na końcu szeregu zasłużonych postaci co dwie godziny w pochodzie figurek w zegarze w Collegium Maius.
Tak się złożyło, że na rozpoczęcie nowego roku akademickiego 1400/1401 przypadło czytanie z Apokalipsy, więc rektor Stanisław wplótł rozważania o misji uniwersytetu w komentarz do objawienia św. Jana.
Sądzę, że jego kazanie powinno być obowiązkową lekturą każdego krakowskiego studenta. Nasza wspólna akademia jest tam przedstawiona jako przejaw chwały Bożej w świecie, poszczególne wydziały jako grzmoty i błyskawice wychodzące z tronu Bożego, a profesorowie jako otaczające go apokaliptyczne bestie. Działalność uniwersytecka okazuje się tak naprawdę dziejową liturgią odprawianą przed Bogiem. Trudno o piękniejszą i bardziej współczesną wizję katolickiego postsekularnego uniwersytetu.
Genealogia UPJPII
Na pierwszych zajęciach ze studentami zwykłem też rysować nasze drzewo genealogiczne. Nie jest to takie trudne. Wielu z chodzących po korytarzach naszej uczelni profesorów było uczniami ks. Józefa Tischnera. Ks. Tischner, jak wiadomo, był uczniem Romana Ingardena, głównej postaci krakowskiej fenomenologii. Ingarden, jak wszyscy wiemy, studiował u Edmunda Husserla, obok Martina Heideggera czy Edyty Stein, z którą długo korespondował. Husserl okazuje się więc naszym filozoficznym pradziadem.
Husserl z kolei, o czym rzadziej się wspomina, uważał się za jednego z uczniów Franza Brentana, do których należeli także Zygmunt Freud, Alexius Meinong czy Kazimierz Twardowski, twórca Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Spór między polskimi fenomenologami a analitykami jest więc tylko sporem w rodzinie.
Prawie nikt jednak nie wie, że Brentano był w młodości dominikaninem, a więc bezpośrednim filozoficznym potomkiem św. Tomasza z Akwinu, który – to już wiedzą wszyscy – łączy nas z Arystotelesem, a skoro z Arystotelesem, to także z Platonem.
Jesteśmy więc w prostej linii spadkobiercami nie tylko szacownej Akademii Krakowskiej, lecz także najszacowniejszej Akademii Platońskiej.